Yo! Ziomy i Ziomalki
Jak pisałem wcześniej dam znać jak się ukaże wywiad z Tedeuszem.
Tak też się stało. Otrzymałem info i jedziemy...
Wywiad ukazał się w ostatnim wydaniu papierowym Gońca Polskiego.
Ciekawy byłem co tak na prawdę ma do powiedzenia TEDE, gdyż fala kryki pod jego adresem gromadziła się od lat.
TeDzik odpowiedział na kilka pytań i nie było w nim jakiejś kontrowersji na jaką czekali z pewnością fani i haterzy.
Oto kilka pytań jakie padły:
- Ma Pan swoją wytwórnię płytową,
można więc powiedzieć, że poniekąd promuje młode talenty. Czy mogą one odnieść
sukces i zainteresować sobą Polaków na Wyspach?
- Jak
najbardziej. To dlatego, że osoby, które wyjechały tam do pracy są po prostu
dobrym odbiorcą. Wiele z nich do przeprowadzki zmusiła sytuacja ekonomiczna,
ale będąc już na miejscu, stopniowo się już poprawiła. Na przestrzeni ostatnich
lat widać, że coraz więcej naszych płyt i ubrań jest wysyłanych zagranicę. Umówmy
się, tak naprawdę Polacy w Anglii czy w ogóle na Wyspach, to jakby 17.
województwo. Nie traktujemy ich jako odrębnej społeczności, tylko po prostu
część lokalnego rynku, tylko trochę dalej położonego. Dziś wysłanie przesyłki
do Londynu nie jest ani kosztowne, ani nie zajmuje dużo czasu. Stąd też wiele
zamówień od Polaków zainteresowanych branżą hip-hopową. Londyn to po prostu ważne miejsce na mapie Polski.
- Za chwilę zagra Pan w Anglii dwa
koncerty, ma tu wielu fanów. W swojej branży w kraju osiągnął Pan już
praktycznie wszystko. Teraz rusza na podbój Londynu?
- Nie sądzę,
żebym odniósł sukces na brytyjskim rynku muzycznym – Polacy w UK reprezentują
polski rynek. Jeżeli kupują płyty, to raczej wokalistów właśnie z Polski. Ale
faktycznie, mam wielu fanów , którzy wyjechali od nas do Londynu. A i wielu
nowych pewnie też.
- Wspomniał Pan o ubraniach, które
wysyłacie także do Londynu. Skąd wziął się taki pomysł na biznes?
- Tak
naprawdę marka PLNY funkcjonuje już od dawna – o rok dłużej niż ja funkcjonuję
w legalnym obiegu, bo od 1998 roku.
Później pojawiła się na mojej pierwszej oficjalnej płycie, wydanej
jeszcze z Warszafskim Deszczem. Nie mamy aspiracji do bycia głównym graczem w branży
odzieży hip-hopowej, ale mamy już wyrobioną markę jeżeli chodzi o polski
streetwear. Nie nastawiamy się na liczbę ciuchów, ale na to, by były one
niszowe i produkowane w limitowanych seriach.
- W marcu wydał Pan nową płytę, „Elliminati”. Czym ten krążek różni się od pozostałych?
- Jest bardziej
dopracowana niż wszystkie moje płyty razem wzięte, bardziej przemyślana i spójna.
Wydaje mi się, że w sensie muzycznym, realizacyjnym i produkcyjnym udało nam się osiągnąć światowy
poziom. Jestem z niej najbardziej zadowolony i najbardziej przywiązany pod
względem emocjonalnym. Może mi też przynieść największy od lat sukces. Dzięki
niej przeżywam drugą muzyczną młodość.
- Czyli Tede ma teraz swoje 5 minut?
- Dokładnie,
ma. Co prawda nie wiem ile razy można je mieć, ale na szczęście kilka razy mi się
udało. Co prawda nie pięć minut, ale 300 sekund – jak w piosence z nowej płyty.
Życie trwa dłużej niż pięć minut. Szkoda byłoby się ograniczać.
- Klika lat temu wydał Pan piosenkę
„Jak żyć”, w której słyszymy głos Zdzisławy Sośnickiej, Nie bał się Pan krytyki
ze strony środowiska, że sięga po utwory z zupełnie innego pokolenia?
- Krytyka
krytyką, ale tak naprawdę chciałbym nagrać z panią Zdzisławą cały utwór od
podstaw. Nie wykluczam, że kiedyś tak
się stanie. Do dzisiaj lubię słuchać jej płyt, bo to po prostu piękna muzyka i jedna
z najbardziej utalentowanych polskich wokalistek.
- A więc nie wykluczone że zobaczymy was
razem na scenie?
- Może nie
do końca – to jednak dwa muzyczne światy, ale polecam jej płyty młodym ludziom,
którzy chcą się czegoś dowiedzieć o życiu. Na czele jednak wciąż pozostaje
hip-hop. Niedawno trafiłem też na ostatnia płytę Grażyny Łobaszewskiej.
- Trudno uwierzyć, że Tede słucha Łobaszewskiej.
- Po prostu
lubię taką muzykę. Czasem trzeba się odprężyć, sięgnąć po coś innego, poszukać
inspiracji. Wyjść poza hip-hop, na przykład do lat 70-tych. Staram się też być
na bieżąco z tym, co powstaje obecnie, ale powiem tak – nie przepadam za
brytyjską muzyką nowoczesną.
- Wydał Pan także piosenkę o swojej reakcji na katastrofę w Smoleńsku. Nie bał
się wciągnięcia w politykę?
- To nie był utwór polityczny, o samej katastrofie.
Chodziło tylko o wewnętrzne przeżycia, o rekcję ludzi na to, co się stało.
Niestety słusznie przewidziałem, że polskie społeczeństwo nie wyciągnie z tego
żadnej lekcji. Tak szybko, jak się zjednoczyliśmy, tak szybko się
podzieliliśmy. Ludzie którzy stali ramię w ramię, zalewali się łzami, dziś
budują coś innego na ludzkiej krzywdzie. Szkoda.
- Czy w Polsce można żyć tylko z
muzyki, a w szczególności – z rapu?
- Co prawda
nie jestem najlepszym przykładem, ale tak, można. Widzę to po moich kolegach,
widzę ile sprzedają płyt, ile dają koncertów. Nie ma w tym niczego dziwnego,
poświęcamy swoje życie muzyce, ale za coś musimy żyć. Trudno, żeby ktoś z nas
pracował na drugi etat i jednocześnie w 100 proc. poświęcił się muzyce. Ale są
i tacy, którzy tak potrafią i chwała im za to.
-A co z tymi, którym ciężko się
przebić na rynek?
- Często
takie zespoły nie trafiają na rynek nie dlatego, że są kiepskie czy źle grają,
ale dlatego, bo uważają że bycie w oficjalnym obiegu to sprzedawanie się,
czysta „komercha”. A przecież jeżeli ktoś decyduje się na nagranie płyty i
dotarcie z nią do ludzi, musi zdawać sobie sprawę z tego, co za tym idzie. Tak
naprawdę każde wejście w legalny obieg i sprzedanie choćby jednej płyty jest
działaniem komercyjnym, czymś co przynosi dochód i nie ma co przed tym uciekać.
A to, czy ktoś sprzedał 10 tysięcy płyt, czy 100 sztuk, to inna sprawa, choć
obaj są już artystami komercyjnymi.
- W jednym z wywiadów powiedział Pan,
że po konflikcie z Peją popadł w muzyczny niebyt. Czy z perspektywy czasu było
warto?
- Delikatnie
mówiąc, popadłem w ogólną niełaskę. Ale absolutnie bym tego nie cofnął, widocznie
tak miało być. Poza tym jestem wychowany w takim a nie innym duchu i uważam, że
gdy ktoś ma swoje poglądy, to powinien je reprezentować niezależnie od tego, co
inni o tym myślą. W tym przypadku posiadanie własnej opinii nie było najlepsze.
A ci, co mieli podobne zdanie do mojego, bali się przeciwstawić reszcie, by nie
popaść w podobną niełaskę. I tak koło się zamyka. A tak naprawdę, gość od
którego to wszystko się zaczęło, który jako pierwszy skopiował moją wypowiedź z
Facebooka, siedzi w Londynie i ma się dobrze.
Wywiad udostępniony za zgodą Goniec.com (przeprowadzony przez J. Szmatulę)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz